Tam, gdzie czekał na mnie deszcz -opowiadanie

Poznałam go pewnego letniego popołudnia w Szczawnicy, kiedy powietrze było ciężkie od upału, a Dunajec leniwie toczył swoje wody między skałami Pienin. Stałam w kolejce do małej budki z lodami, która pachniała goframi i wanilią. On stał za mną, cicho, z rękami w kieszeniach. Nie zwróciłam na niego uwagi, dopóki sprzedawca oznajmił, że właśnie skończył się sorbet cytrynowy, który zamówiłam.

– To chyba znak – powiedział wtedy, z lekkim uśmiechem. – Cytrynowy nie dla ciebie. Może borówkowy?
Spojrzałam na niego i coś się we mnie poruszyło. Może to przez jego oczy – ciemne, z błyskiem rozbawienia. Może przez ton głosu – ciepły i spokojny, jak nurt Dunajca o świcie. A może przez to, że pierwszy raz od dawna ktoś patrzył na mnie tak, jakby chciał zapamiętać każdą moją reakcję.

– Nie lubię borówek – odparłam z udawaną powagą.
– To może kawa? – zaproponował, wskazując na tabliczkę z menu.
– Kawowy to smak dorosłości – powiedziałam, kręcąc głową.
– A myślisz, że nie jesteśmy dorośli? – zapytał, unosząc brwi.
I tak zaczęła się nasza rozmowa. Nie pamiętam, czy kupiłam w końcu ten lód, ale pamiętam, że staliśmy tam długo, śmiejąc się i rozmawiając, jakbyśmy znali się od zawsze. Janek. Tak miał na imię. Tamtego dnia zapytał, czy pójdę z nim na spacer. Poszliśmy. A potem znów i znów.

Lato w Pieninach

Nie zakochałam się od razu. To przyszło powoli, jak zapach deszczu przed burzą. Spędzaliśmy razem coraz więcej czasu – chodziliśmy na Trzy Korony o świcie, przemierzaliśmy wąskie ścieżki Wąwozu Homole, spływaliśmy Dunajcem na tratwach. Janek miał w sobie coś, czego brakowało mi przez całe życie – spokój. Był jak ktoś, kto nie musiał się spieszyć, bo wiedział, że wszystko, co najważniejsze, i tak do niego przyjdzie.

To on pokazał mi miejsce, które nazywał „końcem świata” – małą polanę na zboczu Wysokiej, skąd widać było całą dolinę i Dunajec wijący się jak srebrna wstęga między skałami. Tam chodziliśmy, kiedy chcieliśmy uciec od ludzi.
– Wiesz, że kiedyś tu zamieszkam? – powiedział pewnego dnia. – Zbuduję dom, posadzę drzewa. I będę patrzył na ten widok co dzień rano.
– Brzmi pięknie – uśmiechnęłam się.
– Możesz patrzeć razem ze mną – dodał cicho.
Serce zabiło mi szybciej. Nie odpowiedziałam wtedy nic. Ale w środku już wiedziałam.
Zakochałam się w nim w deszczu. Byliśmy wtedy na Wysokiej, kiedy nagle lunęło. Chciałam uciec, ale Janek złapał mnie za rękę.
– Zostań – powiedział.
Więc zostałam. Staliśmy tam, mokrzy, śmiejąc się jak dzieci, a krople spływały nam po twarzach. Wtedy mnie pocałował – nagle, prosto, jakby to była najnaturalniejsza rzecz na świecie.
Niebo było szare, świat pachniał deszczem, a ja wiedziałam, że już nigdy nie będę taka sama.

Tamten, który odszedł

Myślałam, że będziemy mieli całe życie. Myliłam się.
Kilka miesięcy później Janek wyjechał. Powiedział, że musi, że to tylko na jakiś czas, że wróci. Ale czas się dłużył, dni stawały się tygodniami, a tygodnie miesiącami. Pisaliśmy do siebie, dzwoniliśmy, ale powoli zaczęło to gasnąć.
Nie kłóciliśmy się. Nie było dramatów, wielkich słów. Po prostu coraz rzadziej się odzywał. Aż pewnego dnia przestał całkiem.
Nie szukałam go. Nie zadawałam pytań. Wiedziałam, że jeśli miał wrócić, to by wrócił. Ale nie wrócił.
Zniknął, jakby był tylko snem.

Powrót do deszczu

Minęły trzy lata. Myślałam, że zapomniałam, ale nigdy się tak naprawdę nie zapomina.
Pewnego jesiennego dnia wróciłam na naszą polanę na Wysokiej. Nie wiem, dlaczego. Może chciałam się z tym ostatecznie pożegnać. Może coś mnie tam przyciągało.
Nie spodziewałam się, że go zobaczę.
Ale on tam był.

Stał dokładnie w tym samym miejscu co kiedyś, patrząc na rzekę. Serce mi stanęło. Chciałam odejść, ale wtedy się odwrócił.
– Wiedziałem, że wrócisz – powiedział cicho.
– Myślałam, że to ty miałeś wrócić – odpowiedziałam, czując, jak głos mi drży.
Patrzył na mnie długo, jakby chciał się upewnić, że to naprawdę ja.
– Nigdy nie przestałem cię kochać – wyszeptał.
Nie odpowiedziałam. Ale kiedy zaczął padać deszcz, znów zostaliśmy.
Znów nie uciekłam.
I znów mnie pocałował.

Shares